Pragniemy odnieść się do jednego z tekstów, który ukazał się ostatnio na łamach Górnośląskiego Tygodnika Regionalnego „Echo”. Dotyczy on bulwersujących zdarzeń jakie miały miejsce w Bojszowach – gminie, która jak może wydawać się po lekturze niniejszego artykułu zarządzana jest w sposób chaotyczny, a to co się tu dzieje to istna farsa.
Nikt o niczym nie wie, czy też dla własnej wygody udaje, że nie ma pojęcia o tym co dzieje się w gminie?
Jak zwykle bywa w takich sprawach o interes mieszkańców walczą jednostki i można się domyśleć ich działanie to często niestety walka z wiatrakami, bo przecież każdy przepis, zgodę, czy prawo można sprytnie obejść uznając, że nic się nie stało i dalej robić swoje…
Ciekawi Państwa opinii na ten temat, poniżej przytaczamy tekst artykułu, o jakim mowa, jednocześnie pragnąc zwrócić uwagą na dramatyzm sytuacji i totalną samowolkę.
A w Bojszowach wielkie poruszenie
Nielegalne odwierty
– Najgorsze jest to, że nikt nie wie o co chodzi, więc ludzie gubią się w domysłach. A ten teren jest dla nas ważny, bo to jedyne nasze miejsce rekreacyjne, ludzie chodzą tam na spacery, na pikniki – mówi najbardziej znany mieszkaniec gminy, Alojzy Lysko.
Teren, o który chodzi, znajduje się między Starymi Bojszowami a Jedliną. Stowarzyszenie Rozwoju Zawodowego Śląska i Małopolski (przed laty zakładał je obecny Starosta Powiatu Bernard Bednorz) zarządza tu dość dużym terenem, na który składa się zbiornik wędkarski, wały powodziowe i łąki. Ma wobec tego terenu ambitne plany, chce tu zrobić park rekreacyjno-ekologiczno-edukacyjny. Wizji tej nie przeszkadza znajdująca się obok żwirownia. Bo wydobywanie żwiru to działalność niezbyt dla otoczenia uciążliwa.
Pod spodem żwir
Gorzej z planami żwirowni, bo cały w zasadzie teren, dzierżawiony przez stowarzyszenie (od skarbu państwa, kopalni, prywatnych właścicieli) leży na żwirze. Na który podczas budowy po sąsiedzku trasy S – 1 (na Słowację) zapotrzebowanie będzie duże. Właściciel żwirowni, tyski biznesmen Marek Małek wcale nie kryje, że chętnie położyłby łapę na całym terenie. Ma plany rozbudowania swojej żwirowni.
Plany może mieć każdy. Sęk jednak w tym, jak te plany realizuje. A właśnie to wzburzyło mieszkańców.
– Parę dni temu odbieram telefon, i słyszę, że na naszym terenie właśnie robi się odwierty. Pędzę i rzeczywiście, żwirownia jakby nigdy nic wierci, sprawdza, gdzie i jak głęboko jest żwir. Kiedy każę im przestać, kierownik żwirowni odpowiada mi, że ma wszystkie pozwolenia.
Czyje pozwolenie, jeśli dzierżawcą, a więc użytkownikiem gruntu jest nasze stowarzyszenie? – denerwuje się Janusz Kasperczyk Prezes Stowarzyszenia Rozwoju Zawodowego Śląska i Małopolski.
Kierownik żwirowni twierdzi, że pozwolenia ma, ale do ich pokazania potrzebny jest Prezes Małek. A prezesa od kilku dni nikt na miejscu nie widział.
Nikt nic nie wie
– Nawet gdyby takie pozwolenie było, to żadnych odwiertów ani robót ziemnych nie można prowadzić bliżej, niż 50 metrów od wału przeciwpowodziowego. Tymczasem oni robili jeden odwiert w odległości 17 metrów, drugi zaledwie 9 metrów od wałów – dodaje Kasperczyk, który próbował się dowiedzieć, kto też wydał te pozwolenia. Jednak wójt gminy, Henryk Utrata powiedział mu jedynie, że na działania te jest zgoda starosty. Starosta Bernard Bednorz powiedział Kasperczykowi, że o niczym nie wie.
– Jak więc nie odnieść wrażenia, że ktoś próbuje prowadzić politykę faktów dokonanych? – denerwuje się Kasperczyk. Podkreślając podobnie jak Alojzy Lysko, że dla mieszkańców gminy to ulubiony teren rekreacyjny.
– I mamy chyba prawo wiedzieć, jakie władze mają wobec niego plany – dodaje Kasperczyk.
Kasperczyk: Mydlenie oczu!
My w Urzędzie Gminy dowiedzieliśmy się tyle, że obecnie robi się dużo odwiertów pod planowana drogę S – 1, żeby poznać strukturę gruntu na której będzie ona budowana. Tylko gdyby chodziło o takie odwierty, nie prowadziłaby ich przecież miejscowa żwirownia… Poza tym Kasperczyk stanowczo zaprzecza – To mydlenie oczu. Wiem przecież, gdzie jest wytyczona trasa S – 1, nie planuję na niej parku rekreacyjno-ekologiczno-edukacyjnego!
Ze żwirownią problem jest jeszcze jeden. Prowadzi do niej betonowa droga. Wystarczająca dla wędkarzy, rowerzystów, spacerowiczów, ale nie dla potężnych ciężarówek wożących żwir.
Zresztą nawet, gdy wyjadą na asfalt, dalej jest problem, bo gminne drogi też nie są do tych obciążeń dostosowane.
– Rzeczywiście z gminy Wola, która zaczyna się 100 metrów dalej, stale mamy monity, by coś z tym ruchem ze żwirowni zrobić – przyznaje Starosta Bernard Bednorz. Stowarzyszenie Janusza Kasperczyka na tę uciążliwość się godzi, ale na budowanie żwirowni na terenie, wobec którego ma dalekosiężne plany – Poza tym przypadkiem świetnie nam się z Prezesem Małkiem współpracuje – mówi Kasperczyk.
Żeby było śmieszniej, kilka miesięcy temu Stowarzyszenie Rozwoju Zawodowego Śląska i Małopolski otrzymało najbardziej prestiżową w powiecie nagrodę Clemens Pro Publico Bono, przyznawaną przez kapitułę pod kierownictwem Starosty Bernarda Bednorza. Otrzymało ją za działanie na rzecz społeczności lokalnej. Teraz zaczyna wyglądać, że ta działalność komuś przeszkadza.
Tak się nie postępuje
Starosta Bednorz niechętnie przyznaje, że teren ten w większości stanowi zasoby rolne skarbu państwa – i jeśli resort rolnictwa zachce je sprzedać pod działalność górniczą, to on administrując w imieniu skarbu państwa tymi terenami, będzie musiał taką dyrektywę po prostu wykonać.
Na razie jednak teren do kopalni żwiru nie należy, więc jeśli chce w nim wiercić, powinien mieć zgodę właściciela – i pokazać ją użytkownikowi, ustalić z nim termin prac. Nic takiego nie miało miejsca.
– Rzeczywiście, jeśli odwiertów dokonali Man – Trans, to sposób w jaki to przeprowadzili, pozostawia wiele do życzenia – mówi Beata Łabuś z Urzędu Gminy. I chyba właśnie to, że mieszkańcy nie wiedzą, co się tam dzieje, wywołuje takie oburzenia.
Adam Maćko
Powyższy tekst możemy przeczytać w Górnośląskim Tygodniku Regionalnym „Echo”