Aleksander Kiszka

ARTYSTA WIELKIEGO FORMATU

 

Znajduję się w niesamowitym miejscu, jakim jest pracownia artystyczna znanego w powiecie malarza Aleksandra – Olo – Kiszka. W powietrzu unosi się zapach olejnej farby, zewsząd otaczają mnie dzieła malarskie, te ukończone, jak również te, które nie ujrzały jeszcze światła dziennego… Przez otwarte okno do wnętrza wkradają się onieśmielone sztuką promyki słońca… Gra naturalnego światła sprawia, że piękno prac plastycznych naszego twórcy ukazane zostaje w pełnej krasie. Niewielkie wnętrze zyskuje jednak swój klimat dopiero w momencie, gdy próg przekracza artysta, który zasiada przed kolejnym płótnem i zaczyna tworzyć…

 

 

M.Ł: Śledząc Pańską twórczość odbiorca może dostrzec, iż jednym z motywów często przedstawianych na obrazach jest koń.

A.K: Koń jest dla mnie zdecydowanie zwierzęciem symbolicznym i tak staram się go traktować tworząc obrazy. Nie chciałbym malować koni w sposób realistyczny, natomiast zdarza się to i w tym wypadku stwarza to możliwość kształtowania warsztatu malarskiego.

 

M.Ł: Ile obrazów z motywem tego niesamowitego zwierzęcia pojawiło się w Pańskiej twórczości malarskiej?

A.K: Jestem autorem wielu obrazów, więc biorąc pod uwagę całokształt mojej twórczości malarskiej to obrazów z motywem konia było około tysiąca.

 

M.Ł: Wśród Pańskich prac pojawiają się również szkice. Czy stanowią one inspirację, czy też są swego rodzaju zapiskami, w oparciu o które powstaje dane dzieło?

A może sam szkic jest kwintesencją myśli artystycznej?

A.K: Szkice są różnego typu. Mogą być to formy notatki na marginesie, mogą być wykonywane zarówno na małym, jak i dużym formacie. Często stanowią podstawę do tworzenia kolejnego obrazu.

 

M.Ł: Jak daleko jest od myśli do czynu w przypadku artysty?

A.K: Zależy czy jest to obraz na zamówienie, czy też nie. Jeśli dzieło powstaje na bazie samodzielnie wyszukanego motywu, to trwa to znacznie dłużej. W przypadku obrazów na zamówienie zaczyna się od szkicu, później następują uzgodnienia z osobą zamawiającą.

M.Ł: Czy zdarzało się Panu malować portrety?

A.K: Oj tak, zdecydowanie. Tego typu klienci zdarzają się najczęściej. Pół biedy, jeśli jest to pozowanie, w innym wypadku osobiście robię sesje zdjęciową, która jest podstawą do tego, by stworzyć portret. By sesja dała wymierny efekt i była bazą do aktu twórczego należy wykonać ok 20 zdjęć… To ogrom pracy.

Zdarza się również klient, któremu zależy na czasie dostarcza zdjęcie legitymacyjne licząc, że to wystarczy… W takim momencie malarz mierzy się ze zdecydowanie większym wyzwaniem.

Trudno bowiem ująć charakter, temperament i błysk w oku na podstawie takiego zdjęcia. To jest horror, a z reguły obraz tego typu ma być niespodzianką darowaną w prezencie…

Dlatego, by stworzyć portret muszę przeprowadzić z zamawiającym wywiad na temat zachowania i temperamentu danej osoby, co pozwoli ukazać ją wiernie na obrazie.

 

M.Ł: W jakich sytuacjach ludzie decydują się na tak ekstrawagancki prezent?

A.K: Zazwyczaj ma to miejsce, gdy obchodzą jakąś dużą i ważną dla siebie rocznicę, np. pięćdziesiątkę, sześćdziesiątkę…

 

M.Ł: Czy zdarzyło się Panu mieć na tyle duży sentyment do danego obrazu, że mimo iż został on wykonany na zamówienie nie chciał się Pan z nim rozstać?

A.K: Nie, choć tu zmierzamy do sedna i możemy zadać sobie pytanie, czy artysta może zakochać się we własnym obrazie?

Inaczej jest, gdy obraz stanowi pamiątkę rodzinną. Przykładowo ja położyłem łapę na obrazach ojca, które moim zdaniem powinny zostać w rodzinie. W tym momencie jednak mam usprawiedliwienie, bo jestem nie twórcą, lecz odbiorcą tych obrazów.

 

M.Ł: Wspomniał Pan o ojcu, który Podobnie jak Pan był artystą… Można przez to rozumieć, że artyzm to niejako rodzinna domena.

A.K: Tak. Oprócz mnie i ojca jest jeszcze stryjek, który wybrał rzemiosło artystyczne, jako swój kierunek działania i zdobywał je w Liceum Plastycznym w Zamościu. W późniejszym czasie zdawał na ASP w Warszawie. Pokłócili się nawet o to z dziadkiem, ponieważ nie mógł on tolerować w rolniczej rodzinie dwóch artystów. To było zdecydowanie za wiele… Także kariera stryja nie trwała długo, bo zakończyły ją egzaminy wstępne na akademię. W wyniku kłótni mimo, iż dostał się na wydział Rzeźby na Warszawskiej ASP, to zrezygnował i poszedł do wojska. Mama i siostra mamy oczywiście po Krakowie, czyli de facto cztery osoby z poprzedniego pokolenia, które już zwąchały sztukę. Ojciec mamy malarz, w sensie domowym… Zresztą romantyczna historia, poznał babcię, jak malował kościół, mógł być to 1927 rok.

 

M.Ł: Czy obrazy widokówki, ilustrujące tereny powiatu przewijają się w Pańskiej twórczości?

A.K: Tak, ponieważ jest to rzeczą naturalną, podobnie jak to, że biorę udział w plenerach organizowanych na terenie powiatu. Sam ograniczam się najczęściej do pleneru chełmskiego, malując głównie kościół. Mam również pomysł, by na obrazach ujmować krzyże i kapliczki, ale z tym zamierzeniem poczekam do emerytury – śmiech.

 

M.Ł: Ostatnimi czasy organizowano plener, którego tematyką było hasło „Odmienność w jedności, jedność w odmienności”. Czy takie plenery cieszą się zainteresowaniem? Jakie ma Pan zdanie na ten temat?

A.K: Trudno mi określić, bo te grupy artystyczne są to sami swoi. Już po paru plenerach rozpoznaje się twarze i zna się tych ludzi na pamięć. Dla odbiorcy zewnętrznego wrażenia są zupełnie inne. Nie chwaląc się, gdy pięćdziesiąt lat temu debiutowałem, będąc na plenerze z rodzicami to było to niesamowite wydarzenie. Rodzice odsypiali po artystycznej imprezie, a ja rano po śniadaniu brałem notes, wychodziłem na miasto Zamość, siadałem, miałem kolorowe tempery i smarowałem… W tym wypadku zbierał się zdziwiony tłum gapiów i obserwował jak gówniarz mający osiem lat niczym „Wielki Pan Artysta maluje”. Wtedy mi to imponowało, teraz to już bez przesady.

 

M.Ł: W Pańskiej twórczości motywy sakralne pojawiały się. Był podobno projekt związany tematycznie z Drogą Krzyżową?

A.K: Tak, nawet tutaj to co mam, to właśnie droga krzyżowa i portret Jana Pawła II. Nidy nie malowałem portretów naturalistycznych papieża w momencie życia i nie zamierzam teraz. Jednak w momencie śmierci chciałem oddać hołd wielkiemu człowiekowi i za pośrednictwem swojego obrazu niejako wystawić mu pomnik. Obraz zatytułowałem „Opoka”. Jest wyciosany z kamienia i jest symboliczny. Znalazł się nawet wystawca z Olsztyna, który docenił mój trud i chciał pozyskać obraz. Wyjaśniłem mu, że jedyny jaki posiadam wisi w chełmskim kościele. Po tym wydarzeniu na jego prośbę zimą stworzyłem serie obrazów z Janem Pawłem II.

M.Ł: W okolicznych miejscowościach jest Pan postacią rozpoznawalną?

A.K: Tak, nie wiem jednak czy jako malarz, czy raczej jako nauczyciel. Trudno właśnie określić, zależy z której strony się na mnie patrzy.

Do dziś zdarzają się osoby, które obserwują moje poczynania, np. w trakcie prac w kościele w Katowicach czy Chełmie, kiedy maluje coś lub dokonuje prac renowatorskich.

Jeśli ksiądz powie, by coś zrobić, to kobity na wsi mówią za dwoje albo za troje, bo jak osoba u księdza robi, to już jest coś. Z resztą, zgodnie z rodzinną tradycją, gdyż dziadek też malował kościoły.

 

M.Ł: Jaki wpływ na Pańską twórczość ma życie codzienne i fakt, że pracuje Pan od lat w edukacji?

A.K: Zawsze miałem problem, gdy ktoś mnie pytał jaki mam zawód… Wtedy zastanawiam się, z której strony mam zacząć opowiadać.

To są zupełnie dwa różne światy… Sztuka jest sztuką, a edukacja to praca z dzieckiem. Przykładowo jako zawodowy rzeźbiarz zwłaszcza na lekcji w-f postrzegam dziecko inaczej, oceniam jego budowę, dostrzegam, które z mięśni pracują, które też nie. Cieszę się, kiedy dziecko się rozwija i dąży do swojego ideału fizycznego.

 

M.Ł: A gdyby Pan mógł wybrać tylko jedną rzecz, którą miałby Pan robić w życiu, to czy byłoby to malowanie?

A.K: Szczerze mówiąc, to pędzel już trzymałem od dziecka. Czy malowanie, czy też praca z młodzieżą? To nie jest do określenia. Szkoła wymaga większej dyscypliny, ponieważ dbamy o bezpieczeństwo i rozwój dzieci, naszym zadaniem jako nauczycieli jest nauczanie, a to w wielu wypadkach wyjątkowa sztuka…

Malowanie, wymaga z kolei weny i natchnienia. Jeśli tego nie ma, nie zasiada się do płótna.

Od tego, by wskrzesić wenę idealna jest muzyka. Dobiera się ją do tematyki obrazu, który się maluje. Pamiętajmy, że nastrój można zbudować.

M.Ł: Czy można prowadzić edukację regionalną za pośrednictwem sztuki?

A.K. Można, na pewno. Musiałby być to jakiś racjonalny program. Są jednak obawy, że obecnie mogłaby się znaleźć jakaś grupa chętnych, którzy pragnęliby malować, inny chcieliby śpiewać… Edukacja regionalna to pojęcie wyjątkowo rozległe. Nie można zawężać go do sztuki
w kontekście wyłącznie malarstwa. Realna byłaby wtedy edukacja regionalna w terenie.

 

M.Ł: Czy utożsamia się Pan z regionem, mimo, że zasadniczo nie jest Pan rodowitym Ślązakiem?

A.K: Generalnie jestem skrojcowany. Wychowała mnie babka, także cechy charakteru mam typowo śląskie – solidność w pewnych działaniach i w pracy, ale potrafi też wyskoczyć ze mnie taki wschodni typ. Ojciec był ze wschodu – spod Zamościa, dziadek był ułanem, także mogę powiedzieć, że różne naleciałości we mnie buzują. Wzrastałem tutaj i wychowywałem się w duchu śląskości. Są we mnie tradycje i przywiązanie do regionu, które kształtowała głównie babcia.

 

M.Ł: Ma Pan na sobie koszulkę z napisem Górny Śląsk, więc wszem i wobec wyraża Pan swoje przywiązanie do śląskiej ziemi.

A.K: Tak, wchodząc z kimś w dialog w sposób naturalny przechodzę na mowę śląską. Idąc do wójta czy farosza „godo” się, bo nie wypada mówić. W szkole na lekcjach operuje natomiast językiem literackim. Z wyjątkiem lekcji w-f, na których trzeba używać mowy śląskiej. Jeśli zacząłbym tłumaczyć czym jest zagrywka władając poprawną polszczyzną byłoby to kompletnie niezrozumiałe…

 

M.Ł: Na czym opiera się Pańska działalność regionalna?

A.K: Ja przede wszystkim swoją postawą pragnę podkreślić, by Ślązacy nie godzili się na to, by pieniądz produkowany tutaj u nas wędrował do Warszawy, ponieważ on nie wraca,
a zatrute powietrze u nas zostaje. Ludzie co im powiedzą to to robią… Także w trakcie prowadzonych rozmów z czystymi Ślązakami – Chełmiokami dostrzegam takie tendencje.

 

M.Ł: Czy Pańskim zdaniem Ślązacy są otwarci na innych, czy bywają hermetyczni?

A.K: Niekoniecznie, natomiast jadąc do dziadków na wschód, jako bajtel miałem świadomość, że jestem z całkiem innej cywilizacji. Pół wsi się zbiegało, by zobaczyć Olka co przyjechał ze Śląska. Na tamtejszych ziemiach byłem traktowany w sposób, w jaki tu traktuje się rodzinę
z Niemiec. Bywały problemy z dogadaniem się, w szczególności w trakcie gry w karty… Trzeba było ustalić jaką wartość ma karta, jak się ona nazywa… Można to potraktować jako rodzaj dowcipu.

 

M.Ł: Puentując naszą rozmowę, gdyby miał Pan zdefiniować, czym według Pana jest autonomia, co Pan pragnąłby przekazać?

A.K: Autonomię można definiować pod kątem finansowym i gospodarczym. Pod względem kulturowym każdy region jest inny i na swój sposób piękny. Należy szanować wszelkie obyczaje i dbać o historię. Myślenie o autonomii jako o oderwaniu Śląska od pozostałych województw i tworzenia innego państwa jest błędem pojęciowym i nie ma nic wspólnego z rozumianą przeze mnie autonomią.

 

M.Ł: Kiedy możemy się spodziewać następnej wystawy?

A.K: Z pewnością odbędzie się wystawa w Chełmie, która będzie miała na celu przypomnieć, czym aktualnie się zajmuje. Myślę również o Muzeum Archidiecezjalnym, nie będą to wyłącznie motywy sakralne, ale nawiązujące do nich.

 

M.Ł: Dziękuję za inspirujące spotkanie.

A.K: Dziękuję również i zapraszam oczywiście na kolejną z moich wystaw.

 

 

Z artystą wielkiego formatu, regionalistą, liderem Śląskiej Partii Regionalnej w Chełmie Śląskim i kandydatem do powiatu

rozmawiała Monika Łazarska

 

Redakcja

Redakcja serwisu TwojeStrony.info

Nie ma jeszcze komentarzy

Zostaw odpowiedź

Your email address will not be published.